cz.1
Niech ten budzik już przestanie dzwonić! Już przecież wstaję.
Zaraz muszę być w pracy. Jeszcze tylko łazienka, szybkie śniadanie i...
No właśnie łazienka! Nocne odgłosy zza ściany przypomniały mi, że Adam
dziś w nocy miał gościa, wobec tego będą kolejki do łazienki. Mowy nie
ma! Nie spóźnię się do roboty przez kolejną kochankę Adama!
Wstaję
jak oparzona, chwytam kosmetyczkę i szybko kieruję się w stronę
toalety. W samą porę, bo z pokoju Adama wychodzi jakaś szatynka z
kosmetykami w ręce. Przyspieszam, żeby nie powiedzieć, że biegnę. Jestem
pierwsza. Ona jest dość zdziwiona moim pędem, ale co mi tam? Głupio się
do niej uśmiecham i z satysfakcją zamykam jej drzwi przed nosem i
przekluczam zamek.
- Przynajmniej to nie ja spóźnię się dziś do
pracy - mówię z zadowoleniem i nawet zaczynam nucić "Good morning" z
Deszczowej Piosenki. Tak, dzień zaczął się pomyślnie.
Myję twarz i
zęby. W połowie mycia zębów uświadamiam sobie, że nie jestem tu sama.
Drgnęłam, gdy zorientowałam się, że zuchwałymi oczami i z pełnym
rozbawieniem przygląda mi się Adam, a właściwie jego głowa i część torsu
wystająca zza drzwi kabiny prysznicowej.
- Byłem ciekawy, kiedy mnie zobaczysz - śmieje się, a mnie momentalnie ogarnia złość.
Kończę myć zęby i staram się panować nad sobą.
- Co ty tu, do cholery, robisz? - pytam z wściekłością.
-
A ty? Bo ja właśnie czekam na koleżankę. Zrozum moje zdumienie, gdy
zamiast szatynki, zjawia się rudowłosa, rozśpiewana doktor Consalida -
wyraźnie świetnie się bawi. - Ale skoro już jesteś, to może umyjesz mi
plecy? - mówi bezczelnie, wciąż z radością w głosie i w oczach.
Jestem wściekła. Mam ochotę cisnąć w niego kosmetyczką.
-
Boże, Wiki, nawet nie wiesz jaka jesteś śliczna, jak się złościsz. Czy w
innych stanach emocjonalnych twoje oczy też osiągają taką intensywną
zieleń? - ciągnie Adam.
Opanowuję się siłą woli. Zabieram swoje
rzeczy i otwieram drzwi. Tam stoi ta szatynka, chyba z jeszcze bardziej
zaskoczoną miną niż wcześniej. Wyładowuję się na niej.
- Możesz już wejść, choć nie wiem, czy Adam cię jeszcze potrzebuje - mówię z satysfakcją. Może uda mi się popsuć mu dzień.
Ponownie mijam Adama na szpitalnym korytarzu. Uśmiecha się tak, jak tylko on potrafi.
-
Coś ty nagadała mojej koleżance? Nawet nie wiesz, jakie urządziła mi
sceny w łazience - śmieje się i nie widać po nim, że jest zły z tego
powodu, iż poranek nie okazał się taki miły, jak przypuszczał, że
będzie.
Trochę z satysfakcji, że dopięłam celu, a trochę z tego
powodu, że widząc rozbawionego Adama, który wygląda jak mały
przekomarzający się chłopiec, mówię żartobliwie.
- Należało ci się. Przez ciebie musiałam malować się na kolanie i musiałam korzystać ze szpitalnego W.C.
Śmiejemy się. Poranne złośliwości jakby się ulotniły. Jak zawsze z resztą. Nie potrafimy długo się na siebie gniewać.
- Pamiętaj, że po obchodzie operujemy - przypominam, gdy się już rozchodzimy.
Przygotowana
do operacji idę jeszcze umyć ręce. Tam jest już Adam. Jak tylko się
widzimy, oboje wybuchamy śmiechem. On ma bardzo zaraźliwy uśmiech. Z
resztą dochodzę do wniosku, że ta cała poranna sytuacja w łazience była
dość zabawna. W pogodnych nastrojach ruszamy na salę operacyjną.
Lubię
z nim pracować. W ogóle go lubię. Widząc jego skupienie i precyzję
zastanawiam się, dlaczego on się jeszcze nie związał z żadną dziewczyną.
Przecież obiektywnie rzecz biorąc ma świetny zawód, kasy mu nie
brakuje, w swoją pracę wkłada sporo serca, czuje się odpowiedzialny za
pacjentów, jest solidnym lekarzem, który chętnie się wciąż dokształca.
Ma więc prestiż zawodowy, jest mądry, przystojny, ładnie zbudowany,
nawet jest dobry. Pamiętam przecież jak przejął się mną po zamachach i
starał się być zawsze na właściwym miejscu. Był opiekuńczy i taki wręcz
rycerski. Więc dlaczego?
Może dlatego, że boi się
odpowiedzialności i chce się jeszcze wyszumieć? Ale nie. To bez sensu.
Potrafi być odpowiedzialny a przecież ze swoją żoną również mógłby nadal
balować. Małżeństwo nie oznacza przecież od razu pieluch i braku czasu.
Można bawić się razem, wyjeżdżać itd.
A może dlatego, że nie
spotkał jeszcze odpowiedniej dziewczyny? Czeka na jakąś księżniczkę z
bajki, czy co? A te wszystkie panienki traktuje tylko jak przelotne
przygody? Zbiera doświadczenie seksualne? Nie rozumiem go.
Tak czy
siak, dobrze mi się z nim operuje. Widząc skupienie i troskę w jego
ciemnych oczach, wiem, że nie jest taki zły, jakiego czasem udaje.
Po
operacji wzywa nas Falkowicz. Niby Marek Rogalski jest kierownikiem
badań nad nowym lekiem, ale profesor często go lekceważy i uznaje tylko
nasz trzyosobowy zespół: siebie, Adama i mnie.
Nie mam ochoty iść
do niego. Ostatnio Andrzej irytuje mnie coraz mocniej. Wyładowuje się na
mnie, bo po pierwsze odrzuciłam jego (i tak nieszczere) zaloty, a po
drugie uznał mnie za słabeusza, kiedy długo nie mogłam pozbierać się po
zamachach i wrócić na blok. Odgrywa się na mnie nie zlecając żadnej
poważnej pracy, argumentując to, że "sama wybrałam przedszkole".
Nie spiesząc się do naszego przełożonego, mówię Adamowi, że pójdę tylko kupić sok u pani Marii i przyjdę za moment.
Gdy wchodzę do gabinetu profesora Adam już tam jest.
- Spóźniłaś się, Wiktorio - komentuje Falkowicz.
- Przepraszam - mówię sucho.
- Do rzeczy. Mamy kolejną pulę pacjentów do przebadania i zakwalifikowania ich do badań lub nie. Adam zajmiesz się nimi.
- W porządku. A Wiktoria? - pyta Adam.
-
Wiktoria? - profesor wpada w ton głosu, jakby zapomniał o mojej
obecności. - Wiktorio, może znajdziesz sobie jakieś zajęcie w stylu
zmywania podłogi? - mówi z jawną złośliwością, aż nawet Adam się
zdziwił.
- Andrzej, no co ty? Może trochę szacunku? Niedawno jej się oświadczałeś a teraz... - Adam zaczyna mnie bronić.
- Ty mnie nie będziesz uczył szacunku wobec kobiet! - przerywa mu profesor. - Spójrz na siebie, ty rozpustniku!
Adam
szykuje się na ripostę, ale ja nie mam ochoty tego słuchać. Zwłaszcza,
że konflikt dotyczy mnie. Specjalnie opuszczam na podłogę dopiero co
kupioną szklaną butelkę z sokiem.
- Mówił pan coś o sprzątaniu podłogi - mówię ostro i wychodzę.
- Smarkula! - wykrzykuje za mną Falkowicz. Adam chyba coś jeszcze powiedział do niego po czym wybiegł za mną.
Nawet nie jestem specjalnie wkurzona. Nie zależy mi, co tam. Coraz bardziej nie zależy mi na tych badaniach.
- Wiki, przykro mi, że Andrzej cię tak traktuje - mówi Adam.
-
Daj spokój. Żałuj, że nie widziałeś jak mną dyrygował na stażu. Nie
dopuszczał do pracy, a jednocześnie podnosił mi tak poprzeczkę, że
padałam z nóg. Dosłownie. Raz nawet zasłabłam podczas operacji.
- Niemniej, nie powinien cię tak obrażać. Nie mogę słuchać, jak poniża kobietę, którą szanuję...
-
Naprawdę, Adam - przerywam już zirytowana całą tą rozmową. - Już mi
coraz mniej zależy na tych badaniach. Czasem jestem już tak zmęczona
Falkowiczem, że mam ochotę zobaczyć go za kratkami. Gdyby nie moje
obawy, czy sama umiałabym stanąć w zgodzie z samą sobą i z prawdą, już
dawno bym rzuciła to wszystko. Nie wiem, czy gdyby wyszła na jaw prawda o
tym, że wiedziałam, iż badania były już nielegalnie prowadzone, to czy
umiałabym się przyznać, zgodzić na wyrok i jeszcze pozwolić na odebranie
mi prawa wykonywania zawodu.
- Hmm. Oby tak się nie stało. Wiesz,
ja chyba bym się przyznał. Już tak mam, że jak wypływają na wierzch
sprawy, które miałem za uszami, to nie potrafię już kręcić.
- To świadczy o odwadze i pewnej uczciwości - mówię ze zdumieniem. Nie spodziewałabym się tego po nim.
- Mniejsza o to. Wiki, pomożesz mi z tymi pacjentami? - pyta z uśmiechem.
- Jasne.
Pacjentów jest cała masa i siedzimy z nimi do wieczora. Wreszcie wracamy do hotelu rezydentów.
-
Dać ci znać kiedy będę szedł pod prysznic? - pyta Adam z rozbawionymi
oczami. - Wiesz, wciąż nikt mi dziś nie umył pleców - wspomina naszą
poranną scenkę w łazience.
Nie mogę się nie roześmiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz